Wywiad z Panią Joanną Loesch
Rozmowa z Panią Joanną Loesch- filologiem, miłośniczką Australii, pasjonatką astronomii oraz wykładowcą Instytutu Języków Obcych pięciokrotnie uhonorowanym statuetką Belfra roku.
Rozmowa z Panią Joanną Loesch- filologiem, miłośniczką Australii, pasjonatką astronomii oraz wykładowcą Instytutu Języków Obcych pięciokrotnie uhonorowanym statuetką Belfra roku.
Jest Pani znana z wielkiej miłości do
Australii. Co wpłynęło na to, że zainteresowała się Pani właśnie tym
kontynentem?
Od zawsze interesowały mnie odmiany języka angielskiego, głównie świat na Wyspach Brytyjskich, a więc wszystkie akcenty i dialekty jakie tam były. Próbowałam je powoli rozgryźć i w którymś momencie po prostu mi się skończyły, więc stwierdziłam, że już nic więcej ciekawego tam nie znajdę. Zaczęłam rozglądać się po innych kontynentach i trafiłam na Republikę Południowej Afryki, która ma rewelacyjny akcent, i na Australię. Słuchając różnych komików poszłam w stronę Australii i zaczęłam interesować się tym krajem. Kiedy zaczęłam wgłębiać się i czytać coraz więcej, okazało się, że bardzo dużo rzeczy z mojego dzieciństwa łączy się ze sobą w puzzle. W dzieciństwie czytałam przygody Tomka Wilmowskiego Pierwsza część, „Tomek wśród łowców głów” rozgrywała się w Nowej Gwinei, ale zaczynała się w Australii. Były też jakieś kartki ze zwierzętami z Australii ze starej encyklopedii rodziców, które przeglądałam aż porwały się na strzępy, więc to wszystko gdzieś siedziało tylko po prostu uaktywniło się te 8 czy 10 lat temu.
Ile razy odwiedziła Pani Australię?
Na razie jeden raz. Z naciskiem na „dopiero” jeden raz. Na pewno będzie więcej.
Co najbardziej urzekło Panią podczas pobytu w Australii?
Zachód. Zachodnia Australia, z tego względu, że jest to kompletnie dziki kraj, praktycznie jedno z niewielu miejsc, które nie jest zadeptane przez turystów. Oczywiście można się tam dostać w zorganizowany sposób. Ale zachód ma jeszcze taki nieskalany krajobraz, wiec to jest to.
Czy są jeszcze jakieś inne kraje, kultury, które Panią zainteresowały? Słyszałam o Afryce…
Republika Południowej Afryki- na pewno tak ze względu na swoją ciekawą historię. Pomijając kwestię apartheidu, mamy wojny burskie, odkrycie złota i diamentów i całą, tą tragiczną, historię kolonizacji Afryki i tego co się później stało, więc pod tym względem kraj ten jest bardzo ciekawy. I ma super akcent, krajobrazowo też jest prześliczny. Ciągną mnie kraje skandynawskie, Szkocja też… Świat jest taki duży i ciekawy, że zawsze znajdzie się coś ciekawego, ale na razie głównie te kierunki.
Jest Pani również pasjonatką astronomii. Co Panią najbardziej intryguje w tym temacie, i dlaczego właśnie astronomia, skoro filologia angielska i astronomia to dwie różne dziedziny?
Mnie interesuje uczenie się cały czas. Zawsze znajdę coś ciekawego i pojawi się coś, co chciałabym zgłębić. Astronomia jest trochę związana z Australią. Jednym z głównych powodów, dlaczego chciałam tam jechać była chęć zobaczenia nieba nad południową półkulą, które jest dużo ciekawsze niż nasze. Obłoki Magellana, ciekawszy fragment Drogi Mlecznej, Krzyż Południowy… Chcąc zobaczyć te rzeczy sama chciałam się zagłębić, poznać dlaczego są ciekawe i co można by było jeszcze zobaczyć. W liceum nie miałam szczęścia do chemii i fizyki. Te przedmioty fascynowały mnie jako dziecko, natomiast później materiał jaki był przerabiany na zajęciach nie do końca do mnie trafiał. Zawsze fascynowała mnie matematyka i z tego byłam dobra, więc stwierdziłam, że teraz mam trochę więcej czasu- może nie do końca- ale jest w końcu okazja, aby połączyć matematykę, wrócić do fizyki i chemii i dowiedzieć się czegoś ciekawego w kontekście, który ma jakieś znaczenie. Robienie zadań na zasadzie „jakie jest drugie prawo Newtona” i „podaj wzór” nie jest zbyt motywujące. Natomiast, jeżeli mam zadanie, gdzie muszę policzyć jak blisko Ziemi musiał być Księżyc, żeby siły pływowe nie rozerwały go na kawałki- to rzeczywiście już jest ciekawe. Jak blisko? Każdy chciałby wiedzieć…
Czy prowadzi Pani jakieś badania astronomiczne i czy ma Pani jakieś osiągnięcia na swoim koncie?
Nie. Niestety nie. Na razie brałam tylko udział w konkursie na wymyślenie nazwy asteroidy, ale chyba nie wygrałam. Ale, może kiedyś będę miała asteroidę, która będzie nazwana moim pomysłem.
Jaką Pani zaproponowała nazwę?
Zaproponowałam nazwę Łajka. Łajka to jedno z pierwszych zwierząt, które zostało wysłane w kosmos. Rosjanie mieli dosyć duży program w którym były wykorzystywane też inne psy- była jeszcze Muszka i Pszczółka. Te psy niestety zginęły śmiercią tragiczną. Byłoby fajnie, gdyby w podboju kosmosu pamiętano też o udziale nie tylko ludzi, ale również zwierząt.
W 2022 roku planowany jest lot na Marsa. Aktualnie trwa przyjmowanie zgłoszeń. Czy chciałaby Pani być w gronie wytypowanych osób, które być może będą jednymi z pierwszych mieszkańców tej planety?
Tak i nie. Tak z tego względu, że jest to pierwsza od długiego czasu szansa ludzkości na zrobienie kolejnego milowego kroku, więc jest to ciekawe i kuszące. Nie z tego względu, że nadal na Ziemi jest mnóstwo rzeczy, które chciałabym poznać, zobaczyć i rozgryźć, a bilet na Marsa jest tylko w jedna stronę. Chciałabym polecieć, ale z drugiej strony trzyma mnie to co jest tutaj.
W tym roku podczas 16. inauguracji roku akademickiego otrzymała Pani wyróżnienie- nagrodę Belfra roku przyznawaną przez studentów. Czy zdradzi Pani klucz do tego sukcesu?
Za każdym razem jestem na prawdę bardzo zaskoczona kiedy dostaję statuetkę. Jest to przemiłe, ponieważ nasza praca jest bardzo niewymierna. Architekt coś zaprojektuje i później widzimy dom. My pracujemy i naszych efektów nie widać. To jest wypadkowa naszej pracy i pracy studenta, więc sukces jakiegoś ucznia to w ponad 50 procentach jego sukces, nie nasz. Cały czas pasjonuje mnie to co robię i trochę zazdroszczę studentom tego, że po raz pierwszy odkrywają jakie to wszystko jest fajne. Kiedy prowadzę zajęcia z tłumaczenia, czy szczególnie z pisania, wiem, że zaraz powiem studentom coś fascynującego, a oni to usłyszą po raz pierwszy. Śledzę ich odkrywanie, radość z tego ze coś ciekawego są teraz w stanie napisać czy zrobić- i to mnie cieszy. Być może to jest to. Jestem blisko ucznia i cieszę się razem z nim, że coś ciekawego robi.
Wyróżnia też Panią sposób w jaki prowadzi Pani zajęcia. Sama przygotowywuje Pani materiały na zajęcia, dlaczego? Czy neguje Pani systematykę nauczania i taki schemat, czy jest jakiś inny powód?
Nie do końca. Wydaje mi się, że tutaj ważne jest powiedzenie, że sztuka nie jest nauką ścisłą, i nauczanie też nie jest nauką ścisłą. To jest bardziej alchemia. Nawet jeśli ćwiczenie z podręcznika jest świetnie przygotowane to za każdym razem wyjdzie trochę inaczej. Każda osoba jest inna, każda grupa ma inną dynamikę, każdy nauczyciel jest inny. To samo ćwiczenie, z tą samą grupą też wyjdzie inaczej jeżeli to jest poniedziałek rano i nikt jeszcze nie wypił kawy, a inaczej jeżeli jest to środek tygodnia. Wydaje mi się, że nauczyciel musi być bardzo czuły, musi potrafić odczytać czego w danym momencie oczekuje grupa i odpowiednio dopasować materiały. Dlatego pisze swoje własne. Trochę wynika to też z tego, że nie potrafię nudzić się na swoich własnych zajęciach, więc jeżeli chcę żeby były ciekawe, to robię coś co mnie samą fascynuje. I mam nadzieję, że studentów przy okazji też.
Jaką radę dałaby Pani studentom IJO?
Nie dajcie sobie wmówić ze jesteście „nieinteligentni”. W tej chwili mamy system, który częściowo wynika z dogmatu o bezstresowym wychowaniu. Często słyszy się „o jejku ty jesteś taki biedny, ty się niczego nie nauczysz, więc uprościmy wszystko dla ciebie”. Wydaje mi się, że jest to błąd i jest to nieuczciwe w stosunku do studentów. Były dwa takie momenty, które mi to uświadomiły. Pierwszy to listening jaki robiłam na egzamin praktyczny dla trzeciego roku. Wystąpienie reżysera Jamesa Camerona na konferencji TED, które kończyło się zdaniem „Failure is an option but fear is not”. Wtedy stwierdziłam „tak, no właśnie o to chodzi”. Mam kilku testerów, którzy testują moje egzaminy. Zapytali mnie: „Słuchaj Aśka czy na pewno chcesz, żeby Twoi studenci usłyszeli na egzaminie, że porażka jest jakąś opcją?”. Mi właśnie o to chodziło. Porażka jest opcją. Porażka jest jakby pewnym etapem uczenia się i to jest naturalne, tak będzie się zdarzało i my jako nauczyciele mamy obowiązek, żeby pokazać studentowi jak rzeczywiście wygląda jego wiedza w danym momencie. Jako członek społeczeństwa trochę przeraża mnie czasem sytuacja, że mogę iść do mechanika, który wypłakał sobie dyplom, że pójdę do weterynarza, który dostał dyplom za obecność, czy do lekarza, któremu pracę napisał ktoś inny. Nieuczciwym jest dawanie uprawnień osobom, które nie osiągnęły pewnego poziomu wiedzy. Wydaje mi się, że jest to istotne, aby każdy uczeń, każdy student miał świadomość, gdzie w danym momencie jest. I drugie zdanie, też jedno ze słuchań, które robię ze studentami. Szkolenie pilotów myśliwców wojskowych. Podczas tego szkolenia jedna z osób odpada, oficer, który jest odpowiedzialny za to szkolenie mówi, że ten chłopak faktycznie starał się, był na prawdę bardzo dobry, ale zabrakło mu pewnych umiejętności i po prostu nie każdy może być pilotem. To samo tyczy się też pewnych zawodów takich jak np. tłumacz. Nie każdy ma takie cechy charakteru, takie umiejętności, by być dobrym tłumaczem. I nie ma co ludzi okłamywać. Jeżeli my powiemy komuś „jesteś super- masz dyplom”, parę miesięcy później taka osoba trafia na rynek pracy i okazuje się, że jednak nie umie tego robić i nikt nie chce jej zatrudnić. Nasza uczciwość wymaga tego, aby student dokładnie wiedział, co potrafi, a czego nie, i jaka ścieżka kariery jest dla niego najlepsza.
Jakie jest Pani największe marzenie związane z pracą zawodową?
Mam niesamowite szczęście, że robię to co jest moją pasją, więc jedyne marzenie jakie mam to większa autonomia. To nie jest tak, że kiedy nauczyciel dostaje wolną rękę to przestaje się starać i poziom jego pracy spada. Jest dokładnie na odwrót. Wystarczy powiedzieć jaki efekt powinien być na końcu. Każdy z nas ma na tyle duże doświadczenie, że będzie wiedział w jaki sposób optymalnie to osiągnąć. Niestety jesteśmy na takim etapie rozwoju systemu szkolnictwa wyższego w Polsce, gdzie wchodzi model korporacyjny, czyli kontrola na każdym etapie i nie zawsze pewne narzędzia kontroli są przemyślane. To się zmieni. Taką samą historię przerabiały uniwersytety w Stanach Zjednoczonych i Zachodniej Europie. Odchodzą już od tego systemu, a u nas on dopiero wchodzi, więc parę lat musimy jeszcze „przemęczyć” i powinno być lepiej.
Dorota Świątek
Od zawsze interesowały mnie odmiany języka angielskiego, głównie świat na Wyspach Brytyjskich, a więc wszystkie akcenty i dialekty jakie tam były. Próbowałam je powoli rozgryźć i w którymś momencie po prostu mi się skończyły, więc stwierdziłam, że już nic więcej ciekawego tam nie znajdę. Zaczęłam rozglądać się po innych kontynentach i trafiłam na Republikę Południowej Afryki, która ma rewelacyjny akcent, i na Australię. Słuchając różnych komików poszłam w stronę Australii i zaczęłam interesować się tym krajem. Kiedy zaczęłam wgłębiać się i czytać coraz więcej, okazało się, że bardzo dużo rzeczy z mojego dzieciństwa łączy się ze sobą w puzzle. W dzieciństwie czytałam przygody Tomka Wilmowskiego Pierwsza część, „Tomek wśród łowców głów” rozgrywała się w Nowej Gwinei, ale zaczynała się w Australii. Były też jakieś kartki ze zwierzętami z Australii ze starej encyklopedii rodziców, które przeglądałam aż porwały się na strzępy, więc to wszystko gdzieś siedziało tylko po prostu uaktywniło się te 8 czy 10 lat temu.
Ile razy odwiedziła Pani Australię?
Na razie jeden raz. Z naciskiem na „dopiero” jeden raz. Na pewno będzie więcej.
Co najbardziej urzekło Panią podczas pobytu w Australii?
Zachód. Zachodnia Australia, z tego względu, że jest to kompletnie dziki kraj, praktycznie jedno z niewielu miejsc, które nie jest zadeptane przez turystów. Oczywiście można się tam dostać w zorganizowany sposób. Ale zachód ma jeszcze taki nieskalany krajobraz, wiec to jest to.
Czy są jeszcze jakieś inne kraje, kultury, które Panią zainteresowały? Słyszałam o Afryce…
Republika Południowej Afryki- na pewno tak ze względu na swoją ciekawą historię. Pomijając kwestię apartheidu, mamy wojny burskie, odkrycie złota i diamentów i całą, tą tragiczną, historię kolonizacji Afryki i tego co się później stało, więc pod tym względem kraj ten jest bardzo ciekawy. I ma super akcent, krajobrazowo też jest prześliczny. Ciągną mnie kraje skandynawskie, Szkocja też… Świat jest taki duży i ciekawy, że zawsze znajdzie się coś ciekawego, ale na razie głównie te kierunki.
Jest Pani również pasjonatką astronomii. Co Panią najbardziej intryguje w tym temacie, i dlaczego właśnie astronomia, skoro filologia angielska i astronomia to dwie różne dziedziny?
Mnie interesuje uczenie się cały czas. Zawsze znajdę coś ciekawego i pojawi się coś, co chciałabym zgłębić. Astronomia jest trochę związana z Australią. Jednym z głównych powodów, dlaczego chciałam tam jechać była chęć zobaczenia nieba nad południową półkulą, które jest dużo ciekawsze niż nasze. Obłoki Magellana, ciekawszy fragment Drogi Mlecznej, Krzyż Południowy… Chcąc zobaczyć te rzeczy sama chciałam się zagłębić, poznać dlaczego są ciekawe i co można by było jeszcze zobaczyć. W liceum nie miałam szczęścia do chemii i fizyki. Te przedmioty fascynowały mnie jako dziecko, natomiast później materiał jaki był przerabiany na zajęciach nie do końca do mnie trafiał. Zawsze fascynowała mnie matematyka i z tego byłam dobra, więc stwierdziłam, że teraz mam trochę więcej czasu- może nie do końca- ale jest w końcu okazja, aby połączyć matematykę, wrócić do fizyki i chemii i dowiedzieć się czegoś ciekawego w kontekście, który ma jakieś znaczenie. Robienie zadań na zasadzie „jakie jest drugie prawo Newtona” i „podaj wzór” nie jest zbyt motywujące. Natomiast, jeżeli mam zadanie, gdzie muszę policzyć jak blisko Ziemi musiał być Księżyc, żeby siły pływowe nie rozerwały go na kawałki- to rzeczywiście już jest ciekawe. Jak blisko? Każdy chciałby wiedzieć…
Czy prowadzi Pani jakieś badania astronomiczne i czy ma Pani jakieś osiągnięcia na swoim koncie?
Nie. Niestety nie. Na razie brałam tylko udział w konkursie na wymyślenie nazwy asteroidy, ale chyba nie wygrałam. Ale, może kiedyś będę miała asteroidę, która będzie nazwana moim pomysłem.
Jaką Pani zaproponowała nazwę?
Zaproponowałam nazwę Łajka. Łajka to jedno z pierwszych zwierząt, które zostało wysłane w kosmos. Rosjanie mieli dosyć duży program w którym były wykorzystywane też inne psy- była jeszcze Muszka i Pszczółka. Te psy niestety zginęły śmiercią tragiczną. Byłoby fajnie, gdyby w podboju kosmosu pamiętano też o udziale nie tylko ludzi, ale również zwierząt.
W 2022 roku planowany jest lot na Marsa. Aktualnie trwa przyjmowanie zgłoszeń. Czy chciałaby Pani być w gronie wytypowanych osób, które być może będą jednymi z pierwszych mieszkańców tej planety?
Tak i nie. Tak z tego względu, że jest to pierwsza od długiego czasu szansa ludzkości na zrobienie kolejnego milowego kroku, więc jest to ciekawe i kuszące. Nie z tego względu, że nadal na Ziemi jest mnóstwo rzeczy, które chciałabym poznać, zobaczyć i rozgryźć, a bilet na Marsa jest tylko w jedna stronę. Chciałabym polecieć, ale z drugiej strony trzyma mnie to co jest tutaj.
W tym roku podczas 16. inauguracji roku akademickiego otrzymała Pani wyróżnienie- nagrodę Belfra roku przyznawaną przez studentów. Czy zdradzi Pani klucz do tego sukcesu?
Za każdym razem jestem na prawdę bardzo zaskoczona kiedy dostaję statuetkę. Jest to przemiłe, ponieważ nasza praca jest bardzo niewymierna. Architekt coś zaprojektuje i później widzimy dom. My pracujemy i naszych efektów nie widać. To jest wypadkowa naszej pracy i pracy studenta, więc sukces jakiegoś ucznia to w ponad 50 procentach jego sukces, nie nasz. Cały czas pasjonuje mnie to co robię i trochę zazdroszczę studentom tego, że po raz pierwszy odkrywają jakie to wszystko jest fajne. Kiedy prowadzę zajęcia z tłumaczenia, czy szczególnie z pisania, wiem, że zaraz powiem studentom coś fascynującego, a oni to usłyszą po raz pierwszy. Śledzę ich odkrywanie, radość z tego ze coś ciekawego są teraz w stanie napisać czy zrobić- i to mnie cieszy. Być może to jest to. Jestem blisko ucznia i cieszę się razem z nim, że coś ciekawego robi.
Wyróżnia też Panią sposób w jaki prowadzi Pani zajęcia. Sama przygotowywuje Pani materiały na zajęcia, dlaczego? Czy neguje Pani systematykę nauczania i taki schemat, czy jest jakiś inny powód?
Nie do końca. Wydaje mi się, że tutaj ważne jest powiedzenie, że sztuka nie jest nauką ścisłą, i nauczanie też nie jest nauką ścisłą. To jest bardziej alchemia. Nawet jeśli ćwiczenie z podręcznika jest świetnie przygotowane to za każdym razem wyjdzie trochę inaczej. Każda osoba jest inna, każda grupa ma inną dynamikę, każdy nauczyciel jest inny. To samo ćwiczenie, z tą samą grupą też wyjdzie inaczej jeżeli to jest poniedziałek rano i nikt jeszcze nie wypił kawy, a inaczej jeżeli jest to środek tygodnia. Wydaje mi się, że nauczyciel musi być bardzo czuły, musi potrafić odczytać czego w danym momencie oczekuje grupa i odpowiednio dopasować materiały. Dlatego pisze swoje własne. Trochę wynika to też z tego, że nie potrafię nudzić się na swoich własnych zajęciach, więc jeżeli chcę żeby były ciekawe, to robię coś co mnie samą fascynuje. I mam nadzieję, że studentów przy okazji też.
Jaką radę dałaby Pani studentom IJO?
Nie dajcie sobie wmówić ze jesteście „nieinteligentni”. W tej chwili mamy system, który częściowo wynika z dogmatu o bezstresowym wychowaniu. Często słyszy się „o jejku ty jesteś taki biedny, ty się niczego nie nauczysz, więc uprościmy wszystko dla ciebie”. Wydaje mi się, że jest to błąd i jest to nieuczciwe w stosunku do studentów. Były dwa takie momenty, które mi to uświadomiły. Pierwszy to listening jaki robiłam na egzamin praktyczny dla trzeciego roku. Wystąpienie reżysera Jamesa Camerona na konferencji TED, które kończyło się zdaniem „Failure is an option but fear is not”. Wtedy stwierdziłam „tak, no właśnie o to chodzi”. Mam kilku testerów, którzy testują moje egzaminy. Zapytali mnie: „Słuchaj Aśka czy na pewno chcesz, żeby Twoi studenci usłyszeli na egzaminie, że porażka jest jakąś opcją?”. Mi właśnie o to chodziło. Porażka jest opcją. Porażka jest jakby pewnym etapem uczenia się i to jest naturalne, tak będzie się zdarzało i my jako nauczyciele mamy obowiązek, żeby pokazać studentowi jak rzeczywiście wygląda jego wiedza w danym momencie. Jako członek społeczeństwa trochę przeraża mnie czasem sytuacja, że mogę iść do mechanika, który wypłakał sobie dyplom, że pójdę do weterynarza, który dostał dyplom za obecność, czy do lekarza, któremu pracę napisał ktoś inny. Nieuczciwym jest dawanie uprawnień osobom, które nie osiągnęły pewnego poziomu wiedzy. Wydaje mi się, że jest to istotne, aby każdy uczeń, każdy student miał świadomość, gdzie w danym momencie jest. I drugie zdanie, też jedno ze słuchań, które robię ze studentami. Szkolenie pilotów myśliwców wojskowych. Podczas tego szkolenia jedna z osób odpada, oficer, który jest odpowiedzialny za to szkolenie mówi, że ten chłopak faktycznie starał się, był na prawdę bardzo dobry, ale zabrakło mu pewnych umiejętności i po prostu nie każdy może być pilotem. To samo tyczy się też pewnych zawodów takich jak np. tłumacz. Nie każdy ma takie cechy charakteru, takie umiejętności, by być dobrym tłumaczem. I nie ma co ludzi okłamywać. Jeżeli my powiemy komuś „jesteś super- masz dyplom”, parę miesięcy później taka osoba trafia na rynek pracy i okazuje się, że jednak nie umie tego robić i nikt nie chce jej zatrudnić. Nasza uczciwość wymaga tego, aby student dokładnie wiedział, co potrafi, a czego nie, i jaka ścieżka kariery jest dla niego najlepsza.
Jakie jest Pani największe marzenie związane z pracą zawodową?
Mam niesamowite szczęście, że robię to co jest moją pasją, więc jedyne marzenie jakie mam to większa autonomia. To nie jest tak, że kiedy nauczyciel dostaje wolną rękę to przestaje się starać i poziom jego pracy spada. Jest dokładnie na odwrót. Wystarczy powiedzieć jaki efekt powinien być na końcu. Każdy z nas ma na tyle duże doświadczenie, że będzie wiedział w jaki sposób optymalnie to osiągnąć. Niestety jesteśmy na takim etapie rozwoju systemu szkolnictwa wyższego w Polsce, gdzie wchodzi model korporacyjny, czyli kontrola na każdym etapie i nie zawsze pewne narzędzia kontroli są przemyślane. To się zmieni. Taką samą historię przerabiały uniwersytety w Stanach Zjednoczonych i Zachodniej Europie. Odchodzą już od tego systemu, a u nas on dopiero wchodzi, więc parę lat musimy jeszcze „przemęczyć” i powinno być lepiej.
Dorota Świątek
Wywiad z Michałem Janiszem
Kolejną osobą, z którą mieliśmy przyjemność przeprowadzić wywiad jest Michał Janisz - student naszego Instytutu. Michał przybliżył nam ideę beatboxu oraz własne doświadczenia z nim związane. Jak przebiegała Twoja przygoda z beatboxem? Swoje pierwsze kroki z beatbox'em stawiałem w pierwszej klasie gimnazjum. Wtedy właśnie miałem okazję po raz pierwszy usłyszeć podstawowe dźwięki wydawane przez mojego kolegę. Jako, że byłem wtedy świeżo po ukończeniu pierwszego stopnia szkoły muzycznej, tak żywo zainteresowałem się tym niecodziennym nurtem. Szczerze powiedziawszy, podszedłem do tego nieco ambicjonalnie mówiąc "w ciągu tygodnia zrobię to lepiej". I tak się zaczęło. W trakcie moich pierwszych treningów okazało się, że większość wydawanych dźwięków przychodzi mi z niesamowitą łatwością, co zaowocowało serią kolejnych "odgłosów" i długich ćwiczeń. Po wykonaniu swojego pierwszego "małego występu" przed gronem kolegów i koleżanek, przerwałem swoją przygodę z beatbox'em, sądząc, że był to jedynie drobny epizod do którego nie będę już wracał. Przyszłość okazała się jednak zupełnie inna i niespełna dwa miesiące później ujrzałem w telewizji beatboxera który wystąpił pod koniec programu "Monster Garage". Słysząc doskonale wyartykułowane dźwięki muzyczne, zdałem sobie sprawę z niesamowitego efektu jaki można uzyskać, wchodząc tym samym na zupełnie inny poziom tej sztuki. Zacząłem więc trenować tak często jak tylko mogłem (w drodze do szkoły, w autobusie, podczas przerw czy też w czasie wolnym w domu bądź na podwórku). W pewnym momencie czułem jednak pewnego rodzaju niedosyt. Z pomocą przyszedł mi Internet i występy niesamowitych beatboxer'ów na których postanowiłem się wzorować (byli to m. innymi: "Eklips", Joseph Poolpo, "Rahzel" i "Killa Kella"). Wtedy właśnie otworzyła się przede mną możliwość ćwiczenia najróżniejszych dźwięków wykonywanych przez najlepszych w tym fachu, wykorzystując przy tym wszystko to, czego do tej pory zdążyłem się nauczyć. Muszę przyznać, że byłem w tamtym okresie niesamowicie zaabsorbowany mnogością dźwięków możliwych do wykonania. Wychodziłem z założenia, że "skoro oni mogą to zrobić, to ja również" i to, plus talent owocowały w godzinach sukcesywnych treningów które trwały przez około sześć lat (przez całe gimnazjum oraz liceum). Gdzie występowałeś? Początkowo przez 3 lata gimnazjum nie miałem okazji wystąpić dla szerszej publiczności. Taka okazja pojawiła się dopiero w I klasie liceum podczas przesłuchania do XXXII Festiwalu Młodych Talentów, organizowanego przez I Liceum Ogólnokształcące w Nowym Sączu , którego notabene jestem absolwentem. Wtedy, po raz pierwszy mój talent został zauważony i doceniony. Drugiego kwietnia 2008 podczas finałów XXXII Festiwalu Młodych Talentów otrzymałem nagrodę publiczności - moją pierwszą nagrodę z której jestem niesamowicie dumny. W późniejszym okresie, moje umiejętności były wykorzystywane w różnego rodzaju imprezach szkolnych oraz w kolejnych odsłonach wspomnianego wyżej festiwalu. W między czasie brałem udział w różnego rodzaju imprezach, oraz juwenaliach organizowanych zarówno przez Państwową Wyższą Szkołę Zawodową jak i Wyższą Szkołę Biznesu. Swoją karierę zakończyłem w 2010 roku na dziewiątym Koncercie w Wirydarzu Sądeckim będącym pod patronatem Fundacji im. Dra Jerzego Masiora. Na tym etapie zakończyłem dalsze treningi beatbox'u, skupiając się głównie na studiach, podczas których miałem okazję wystąpić dwukrotnie na Dniach Kultury i Języka. |
Ile godzin dziennie trenowałeś?
Przez pierwszy rok trenowałem bardzo intensywnie. Ćwiczyłem kiedy tylko się dało i nie liczyłem wtedy czasu. Przez następne dwa lata byłem już bardziej zorganizowany, i mogę śmiało powiedzieć, że treningi zajmowały mi około 2 godzin dziennie. Oczywiście mam na myśli czas skumulowany w ciągu jednego dnia, na którego składały się różne czynniki takie jak trening poszczególnych dźwięków, całych fraz muzycznych a na szukaniu inspiracji kończąc. Teraz jednak, nie ma na to czasu. Kim się wtedy inspirowałeś? Moja przygoda z beatbox'em przebiegała etapowo. Szukałem przede wszystkim ludzi którzy byli w tym najlepsi (zdobywali wyróżnienia, występowali często na różnych międzynarodowych imprezach etc.) Pamiętam, że zaczynałem wówczas od pierwszych występów "Eklips'a" i Joseph'a Poolpo próbując "naśladować" w pewnym stopniu wydawane przez nich dźwięki. Kiedy już opanowałem w 100% repertuar który zaprezentowali na video clip'ie, szukałem dalej. W ten sposób natrafiłem na kolejnych, świetnych beatboxer'ów takich jak "Rahzel" czy "Killa Kella". W późniejszym okresie zauważyłem jak różnorodny może być beatbox, wzorując się na Felix'ie Zengerz'e czy "Roxorloops'ie". Czy w Polsce jest to popularny rodzaj sztuki? Myślę że beatbox w Polsce z roku na rok staje się coraz popularniejszy. Możemy to chociażby zauważyć w różnego rodzaju programach typu "Mam talent", "X-Factor" czy chociażby w kilku reklamach emitowanych w telewizji ("Bóbr który zna 1000 beatów", "Beatbox po sąsiedzku w Tablica.pl" etc.). Ponad to, organizowane są imprezy poświęcone tego typu sztuce. Mam tutaj na myśli Wielką Bitwę Warszawską która co roku organizuje zawody w których mają okazje zmierzyć się najlepsi beatboxerz'y z całej Polski. Jesteś samoukiem czy ktoś uczył Cię beatbox'u? Zdecydowanie jestem samoukiem. Oczywiście w Internecie istnieją różnego rodzaju "tutoriale", które mają za zadanie ułatwić początki z beatbox'em. Mnie jednak dużo lepiej wychodziło uczenie się "ze słuchu" dzięki czemu nie tylko dużo szybciej otrzymywałem zamierzony efekt, ale również wypracowywałem swoją, unikalną technikę wydobywania poszczególnych dźwięków. Wielokrotnie podczas swojej przygody z beatbox'em zastanawiałem się, czy istnieje możliwość nauczenia kogoś tej sztuki poprzez przekazywanie wiedzy bądź konkretnych wskazówek. Jest to dosyć trudna kwestia ale ostatecznie uważam, że najlepszy efekt osiąga się samemu. Czym interesujesz się poza beatbox'em? Jako, że już nie trenuję, to znajduję czas na swoje inne zainteresowania. Od dziecka zajmowałem się elektroniką i informatyką i tego typu zainteresowania przejawiam nadal. Ponad to, sporo czasu spędzam nad zagadnieniami dotyczącymi mojego kierunku studiów - filologii angielskiej z językiem rosyjskim, i cały czas staram się rozwijać w tej dziedzinie. http://www.youtube.com/watch?v=xbhaR_NrABs http://www.youtube.com/watch?v=XQjXPQGacLk http://www.youtube.com/watch?v=GCeVUZqeKhk |
Wywiad z Panią Jadwigą Rysiewicz
Nie tylko lingwiści, no właśnie! Tym razem wywiadu udzieliła nam Pani Jadwiga Rysiewicz - nauczycielka języka angielskiego, której interesujące prace stają się tematem rozmów w całym naszym Instytucie. Kiedy zaczęła się Pani przygoda ze sztuką?
Sztuką interesowałam się od najmłodszych lat, ale swoja przygodę ze sztuką rozpoczęłam dopiero w wieku 17 lat. Wtedy zaczęłam stawiać pierwsze kroki w dziedzinie fotografii, grafiki komputerowej i rysunku. Były to zarówno wzloty jak i upadki, aż w końcu zaczęłam do tego podchodzić na poważnie. Jakie dziedziny sztuki przykuwają Pani uwagę? Muszę przyznać, że w sumie wszystkie dziedziny sztuki w jakiś sposób przykuwają moją uwagę, jednak najbardziej fascynuje mnie muzyka, fotografia, kinematografia oraz architektura. Czy mogłaby Pani opowiedzieć nam o swoich pracach? Trudne pytanie. Zazwyczaj wolę słuchać interpretacji innych osób. Na pewno mają pewne cechy wspólne. Jest nią głownie symetria. W przypadku kilku innych prac jest to minimalizm. Symetria daje mi poczucie spokoju. To idealne |
lustrzane odbicie wprowadza nastrój ładu i porządku. Można zauważyć zarówno barwne prace - nawiązujące do pozytywnych emocji – jak i te mniej "dreamy" czy też "colourful", które emanują raczej negatywnymi emocjami.
Jaką tematykę prac Pani preferuje? Uwielbiam wszystko co nawiązuje do motywu marzeń sennych, natury oraz minimalizmu w każdej postaci. Czy jest coś, co szczególnie Pani lubi przy tworzeniu swoich prac? Przede wszystkim spokój, cisza i prywatność. Na pewno muszą mi towarzyszyć emocje – pozytywne lub negatywne - gdyż właśnie to pod ich wpływem głównie udaje mi się coś zrobić. Ważnym elementem jest również muzyka. W zależności od nastroju wybieram odpowiedni gatunek. Czy może Pani stwierdzić, że sztuka ma wpływ na Pani osobowość? Poniekąd. Wydaje mi się, iż stałam się bardziej wrażliwa na szczegóły i proste rzeczy. Jestem w stanie docenić wszystko co inne, dziwne i minimalistyczne. Co jest dla Pani inspiracją do tworzenia własnych kompozycji? Inspiracji szukam w życiu codziennym oraz w muzyce. Jakiej muzyki Pani słucha? Czy muzyka także stanowi inspirację? Mój gust muzyczny jest dość eklektyczny, jednak najbardziej uwielbiam muzykę lat 80 i takie gatunki muzyczne jak new wave, post-punk, rock, shoegaze, alternative, dream pop oraz wiele innych. Jak już wcześniej mówiłam, muzyka również stanowi inspirację. Czy ma Pani jakieś rady dla początkujących artystów? Bądź sobą. Przekraczaj granice. Próbuj nowych rzeczy. Eksperymentuj. Doceniaj minimalizm. Nie zniechęcaj się. |
Wywiad z Anetą CzyszczońAneta Czyszczoń jest studentką drugiego roku translatoryki angielskiej. Jest bardzo aktywną osobą o szerokich zainteresowaniach. Poza zdolnościami językowymi posiada także zdolność empatii - biorąc udział w projekcie Szlachetna Paczka pomogła bardzo wielu osobom. Warto dowiedzieć się czegoś więcej.
Aneta zgodziła się odpowiedzieć nam na kilka pytań. Czy mogłabyś przybliżyć nam ideę akcji Szlachetna Paczka i w skrócie o tym opowiedzieć? Szlachetna Paczka to projekt, który w niezwykle przemyślany sposób łączy tysiące ludzi – dobroczyńców, darczyńców, wolontariuszy i przede wszystkim rodziny w potrzebie, oferując tzw. mądrą pomoc, która pokazuje ludziom, że nie są ze swoimi problemami sami. Można powiedzieć, że rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda trzeba poczekać do finału akcji. Od października każdego roku, już od dwunastu lat, wolontariusze szukają rodzin, wkraczają w ich świat, oceniają ich sytuacje, podejmują decyzje o włączeniu ich do projektu. Po otwarciu internetowej bazy rodzin, darczyńcy przygotowują paczki zgodnie z podanymi potrzebami, które spisał wolontariusz. Finał akcji odbywa się w grudniu przed świętami. Muszę przyznać, że były to dla mnie dwa najbardziej magiczne dni w ubiegłym roku. To czas, w którym nawet największemu pesymiście powraca wiara w ludzi, serce rośnie a łzy płyną jedynie ze wzruszenia i radości. Czasem tak niewiele trzeba, żeby odmienić czyjeś życie. Co Cię skłoniło do wzięcia udziału w takim przedsięwzięciu? Uważam, że życie należy przeżyć z ludźmi, nie obok nich a po powrocie z Wolontariatu Miast Gospodarzy UEFA EURO 2012 zobaczyłam, jak wielką satysfakcję sprawia mi pomoc i postanowiłam, że poszukam czegoś na miejscu. Jako że jestem wielką fanką wszystkich akcji, które wspierają sportowcy, śledziłam na bieżąco działania Szlachetnej Paczki, z którą jednoznacznie kojarzy się Jerzy Dudek, mój piłkarski idol od wielu wielu lat. Kiedy tylko rozpoczął się proces rekrutacji, od razu się zgłosiłam i byłam chyba pierwszą osobą w rejonie. Można poniekąd powiedzieć, że to osoba Jerzego Dudka sprawiła, że postawiłam akurat na Szlachetną Paczkę. Czy wpłynęło to w jakiś sposób na Twój charakter? Wydaje mi się, że bardziej na styl życia czy postrzeganie świata, niż na charakter. Udział w projekcie rozwija, pozwala dojrzeć, ale Paczka przede wszystkim nauczyła mnie organizacji czasu. Stała się moim priorytetem w życiu i tym samym okazało się, że każda praca jest możliwa do wykonania, jeśli podzielić ją na małe odcinki. Te kilka miesięcy wolontariatu tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, jakie zresztą żywiłam od dawna, że warto wierzyć w ludzi. Naprawdę ciężko opisać słowami, co działo się podczas finałowego weekendu Szlachetnej Paczki, bo każde słowa brzmią zbyt banalnie. Nie mogę nie wspomnieć także o niesamowitych ludziach, jakich poznałam dzięki Paczce. Jakie były Twoje odczucia po spotkaniu z Jerzym Dudkiem? Spełniło się moje marzenie! Właściwie to nie spełniło się samo, a spełniła je Szlachetna Paczka, organizując konkurs tekstowy, w którym wzięłam udział. W lutym otrzymałam wiadomość z zaproszeniem na obiad z Jerzym Dudkiem, który odbył się w restauracji w Krakowie. Denerwowałam się przed spotkaniem, jednak zupełnie niepotrzebnie, bo okazał się być przesympatycznym człowiekiem z wielkim sercem. Mimo że osiągnął tak wiele, nie jest żadną gwiazdą, nie potrzebuje blasku fleszy, żeby błyszczeć. Beata Kwiatkowska |
Czy to prawda, że interesujesz się także sportem?
Tak, to moja największa miłość, z którą dodatkowo wiążę swoją przyszłość. Niestety nie wyczynowo, teraz już bardziej biernie. Od kilku lat piszę dla portalu sport24.pl w dziale siatkówka, ale najwięcej satysfakcji i radości daje mi praca na oficjalnej stronie internetowej klubu MKS Sandecja Nowy Sącz, gdzie zajmuję się głównie przeprowadzaniem wywiadów. Chyba z tego właśnie powodu tak trudno odpowiadać mi na Twoje pytania, bo teraz role się odwróciły. Mimo że wielu ludzi to dziwi, ja lubię pograć w Fifę, potrafię przejechać pół Polski na 90 minut meczu, obstawiam zakłady sportowe, wiem co to jest spalony, nie odróżniam beżu od ecru, ale wciąż jestem kobietą i jak każda prawdziwa kobieta mam ogromną słabość do butów. Byłaś wolontariuszką podczas imprezy Euro 2012, co wspominasz najlepiej? Ewakuację lotniska, bo ktoś zostawił kuferek na kosmetyki w łazience. A tak na poważnie, nie potrafię wybrać, co wspominam najlepiej, ponieważ wszystko było wspaniałe – ludzie, atmosfera, miasto, praca na lotnisku. Wolontariat podczas Euro 2012 był moją przygodą życia, najlepszym, co do tej pory mi się przytrafiło. Muszę przyznać, że mój wyjazd na Euro nie byłby możliwy bez pomocy uczelni, za którą po raz kolejny dziękuję. Czas trwania Euro niepokojąco pokrywał się z terminem sesji i zaliczeń. Na szczęście wszystko udało się uzgodnić i przełożyć. Jesteś bardzo aktywną osobą, co daje Ci tyle siły i nakręca Cię do działania? Przede wszystkim ludzie. To oni są moim największym motorem napędowym i to dzięki nim mi się chce. Mam swoją filozofię, która nie opiera się na tym jak dodać życiu więcej lat, ale latom więcej życia. Poza tym, teraz, po tym co przeżyłam dzięki pracy w wolontariacie, nie wyobrażam sobie, żebym powiedziała komuś, kto potrzebuje pomocy: "przepraszam, nie mam czasu". Robiąc naprawdę niewiele, można zmienić świat na lepsze. Nie tylko czyjś świat, ale także i swój. Bardzo dziękuję za rozmowę. Byłam ogromnie zaskoczona propozycją tego wywiadu, nie spodziewałam się, że ktoś może uznać to co robię za ciekawe. Przecież to nic takiego. |